Skąd ten pomysł? I dlaczego właśnie ten, a nie inny? I dlaczego właśnie ten, a nie inny tak bardzo nam się podoba? Ten cykl powinien mieć większą częstotliwość, tyle przykładów mam spisanych od miesięcy. O co w cyklu chodzi? Odpowiedź znajdziecie w części pierwszej, gdzie dość dobrze wyjaśniłam mechanizm nie tyle kopiowania (choć czasem też), co inspirowania się pewnymi markami, które aktualnie wygodnie się rozsiadły na szczycie popularności. One na górze, reszta nieco niżej, skąd czasem niezbyt wyraźnie widać, lecz nawet zarys koncepcji się przydaje. Oto kolejna część cyklu i porcja marek i projektantów, którzy obecnie mają największy wpływ na trendy.
Nensi Dojaka, ubiegłoroczna laureatka LVMH Prize, pozamiatała. Inaczej się tego określić nie da. To albańska projektantka tworząca w Londynie, absolwentka London College of Fashion, a następnie Central Saint Martins, która swoją markę założyła jeszcze podczas studiów, w 2017 roku. Czy zawsze brała na warsztat bieliznę? Tak. Czy zawsze była przy tym niezwykle delikatna? Oczywiście. I od początku igrała sobie z formą, utrzymując całość na nierealnie wręcz cienkich tasiemkach. Dekonstrukcja w jej wydaniu jest krucha, a formy wymagające nienagannej sylwetki. Czyżby? Tak mogłabym (niechętnie) napisać kilka lat temu. Dziś dobrze wiemy, że ubrania Dojaki można nosić na sylwetkach najróżniejszych, bo bardziej niż rozmiar liczy się pewien rodzaj śmiałości. Jeśli zastanawiacie się, skąd w sieciówkach taka ilość wszelkiego rodzaju sznurków, troczków czy tasiemek, już macie odpowiedź.

Christopher Esber – swoją markę założył już w 2010 roku, czyli w czasie, w którym jednym z nielicznych kojarzonych australijskich projektantów był Dion Lee. U jednego i drugiego sporo klasycznego krawiectwa, aczkolwiek Esber wydobywa rzeczy znaczniej bardziej nieoczywiste, nierzadko traktując garnitur jak kokon, z którego wykluwa się zjawiskowy motyl. Motyl odziany jest zazwyczaj w sukienkę, bliską ciału, często asymetryczną, z marszczeniami i wycięciami i kombinowanymi elementami. Jeśli dzianina, to ażurowa. Jeśli tkanina – również musi odsłaniać. Zabawa trwa w najlepsze, a niektóre z projektów spotykam u innych marek w opcji jeden do jednego. Głównie to jednak ta atmosfera, kobieca pewność siebie, letnia beztroska i nowoczesność, która rysuje dzisiejszą modę. Warto obserwować.

Sea New York – a tu już zupełnie inna historia, czyli modny maksymalizm w wersji dziecięcej nostalgii. Nie ma co się dziwić, markę założyli przyjaciele od czasów dzieciństwa: Sean Monahan i Monica Paolini. Ich wspólna marka łączy dwie różne perspektywy: z jednej strony sporo tu nawiązań do elementów vintage, tych romantycznych, uroczych, pełnych haftów czy patchworków. Z drugiej – nowoczesna forma, zachwycająca osoby po dwóch stronach globu. Nowy Jork w nazwie nie jest przypadkowy (a mieszkając w Polsce dobrze wiemy, że rodzime marki różne miasta potrafią dodawać do swojej nazwy), natomiast marka jest ogromnie modna na przykład w Skandynawii. Biała sukienka z szydełkową kamizelką z łączonych kolorowych kwadratów miała już tyle kopii, że można zapomnieć, kto wypuścił oryginał. Ale podczas gdy kopie wciąż się rodzą, Sea New York idzie już w inną stronę, proponując patchworkowe suknie maxi, pikowane kolorowe żakiety czy dzianiny z krajobrazami.

MaisonCléo – obserwuję praktycznie od samego początku. Zaczęło się od kilku bluzek szytych na zamówienie w limitowanej ilości. Szybko zachwyciły branżę mody, już w 2019 roku nosiły je m.in. Leandra Cohen i Emily Ratajkowski, a o marce można było czytać na łamach Vogue czy CR Fashion Book. Któregoś dnia nieduże studio w Lille prowadzone przez matkę i córkę, Cléo i Marie Dewet, przyjęło w swoje ściany maszynę dziewiarską. I wtedy się zaczęło! Zimą tego roku marka miała okazję przedstawić się szerszej publiczności podczas pokazu w Paryżu. Tu ciekawostka: spinki i klamry towarzyszące kolekcji zostały zaprojektowane we współpracy z polską marką Turtle Story. MaisonCléo wciąż działa w sposób powolny i transparentny, zostało nawet ukute hasło: „Fuck Fast Fashion” które znajdziemy na t-shirtach. Dziś zakupy można zrobić już przez cały tydzień (początkowo sprzedaż odbywała się tylko w środy w określonych godzinach), natomiast wciąż są to rzeczy mocno limitowane. Nierzadko na swoje zamówienie trzeba nieco poczekać, bo jest realizowane dopiero po złożeniu. Tu godne naśladowania są nie tylko projekty (oczywiście w ramach rozsądku i inspiracji, nie kopiowania, które zresztą non stop ma miejsce, z Shein na czele), lecz także sposób działania. Zero nadprodukcji. Przy okazji nauka cierpliwości.

Chopova Lovena to kolejny zdolny duet w dzisiejszym zestawieniu. Emma Chopova i Laura Lowena biorą na warsztat materiały z odzysku, nadając im nowy, zaskakujący i niezwykle atrakcyjny kontekst. Absolwentki Central Saint Martins połączyły siły w 2017 roku, by mniej więcej dwa lata później zaliczyć się do najważniejszych wzrastających marek nowych czasów. Pierwsza z nich ma bułgarskie pochodzenie i garściami czerpie z ichniego folkloru, podróżując do ojczyzny swoich rodziców i reinterpretując wciąż na nowo swoje korzenie. Druga, wychowana w Wielkiej Brytanii, dopowiada wątki subkulturowe, szczególnie te z lat osiemdziesiątych, które mogą stanowić dalekie echa dokonań Vivienne Westwood. Projektując, sięgają po to, co już wyprodukowane, korzystają z materiałów z recyklingu oraz tzw. deadstocków. Często są to zasłony, narzuty czy fartuchy, którym projektantki nadają nową formę. Plisowana spódnica z różnych tkanin, zdobiona agrafkami, jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych modeli. Produkty powstają w Bułgarii przy udziale wykwalifikowanych rzemieślników i rzemieślniczek. „Odmładzanie dziedzictwa kulturowego” – tak określają swoje działania.
Tu sieciówkowe odpowiedniki czy inne gotowce sensu mieć nie będą, bo przeczą całej idei marki. Natomiast warte rozważenia jest korzystanie z dostępnych już surowców. Okazuje się, że przerabianie ubrań, tak uwielbiane przez nasze babcie, zyskuje całkiem nowy wymiar.

Paris Texas być może na cześć Wima Wendersa, a być może najlepsze określenie na połączenie amerykańskiego, teksańskiego stylu z paryską elegancją. Bo, choć stereotyp aż boli, tu się wszystko zgadza. Żeby było ciekawiej, marka jest włoska. I produkuje we Włoszech, co ma swoje odzwierciedlenie w cenie. Zasada jest prosta: jeśli Paris Texas ma w kolekcji jakieś buty, szczególnie takie, których dawno nie widziałyśmy, za jakiś rok lub dwa będą one w głównym nurcie. Warto przyglądać się ich pomysłom, zwłaszcza gdy chcemy wiedzieć, co będzie na czasie. Kowbojki? Zawsze w ofercie, podobnie jak luźne kozaki na szpilce w kolorach najróżniejszych, łącznie z dyskotekowym blaskiem. Czy są wygodne? Nie mogę świadczyć za wszystkie modele, natomiast wspomniane kozaki to podniebny spacer. Jedyne, co boli, to portfel…

Matteau – prosto z Australii. Tu od razu odeślę Was do tekstu Michaliny Murawskiej w Vogue Polska (całość znajdziecie w drukowanym numerze wakacyjnym), bo jako wielbicielka australijskich projektantów wnikliwie obserwuje ich historie i rozwój. To właśnie tam można przeczytać, że Ilona Hamer, założycielka Matteau, była zachwycona twórczością wspomnianego wyżej Esbera na tyle, by zostać jego współpracownicą i stylizować pokazy. A następnie odnaleźć własny język, tworząc zdecydowanie bardziej stonowaną i łatwiejszą w noszeniu własną markę. Matteau mogłyśmy poznać bliżej w zeszłym roku, gdy szczególnie jeden jej element był wszechobecny pośród instagramowych influencerek. Mowa o koszuli z krótkim rękawem, zdobionej roślinnym nadrukiem w stylu Henri’ego Matisse’a. Była biała, nadruk – brązowy. Dziś na Net-a-Porter możemy znaleźć specjalne, limitowane wersje w odcieniu butelkowej zieleni. Lecz Matteau to nie tylko viralowa koszula. Sukienki, gładkie lub w łączkę, z obowiązkowym marszczeniem, przynajmniej w talii, stanowią inspirację dla wielu bardziej przystępnych cenowo marek. Cóż, nie oceniam. Wszak tytuł tekstu wybrałam nieprzypadkowo. Ciąg dalszy nastąpi.

Zdjęcia: zrzuty ekranu kont Instagramowych poszczególnych marek