Ganni x Levi’s – Grow Up!

Oto jedna z wielu sytuacji, które będą się tu zdarzać. W skrócie: pokaz z opcją „see now, buy now” odbył się dwa tygodnie temu. Premiera kolekcji miała miejsce tydzień później. Czy wciąż można coś z niej kupić? Tak, choć nie ma to większego znaczenia. Dlaczego? Będę się tu upierać na modę bez konieczności konsumpcji, choćbym pisała o takich sieciówkach jak Levi’s czy Ganni razem lub osobno. W tym przypadku razem, po raz trzeci, w kolekcji „inspirowanej Matką Naturą”, jak można przeczytać w informacji prasowej.

Zdjęcie: materiały prasowe Levi’s x Ganni

To dość ryzykowne sformułowanie w kontekście mody i planety, zwłaszcza w ostatnich czasach. Natomiast Ganni do tematu podchodzi sprytnie: uruchomiwszy dwa lata temu zarówno podstronę, jak i konto instagramowe o nazwie Ganni Lab, stara się rozwiewać wszelkie wątpliwości, a nawet raportować na bieżąco, na ile szkodzi naturze. Poważnie. Pod koniec zeszłego roku marka pół żartem, pół serio udostępniła na swoim Instagramie relacje przypominające do złudzenia ukochane przez użytkowników muzyczne podsumowanie Spotify, z tym że zamiast statystyk muzycznych, były tam zawarte statystyki wpływu na środowisko. Podpowiem, że niezbyt pozytywnego. Przesłanie? „Robimy wszystko, co możemy, by ten wpływ minimalizować„. Najprostszą drogą jest uznanie takich działań w kontekście każdej marki odzieżowej, od Zary po Stellę McCartney, za ściemę. Tak jak pisałam już dawno temu, coś takiego jak moda ekologiczna nie istnieje. W utopijnym, arkadyjskim świecie, wszystkie koncerny odzieżowe powinny się zamknąć, a ubrania spadać z drzew (najlepiej od razu wyprasowane). Nie muszę dodawać, że to niemożliwe, prawda?

Współpraca z marką Levi’s (już po raz trzeci, o poprzednich przeczytacie tu i tu, jako wierna fanka obydwu marek nie mogłam sobie odmówić), jest o tyle interesująca, że kolekcja składająca się z ośmiu elementów została wykonana (tu za informacją prasową) „w co najmniej w 55% z certyfikowanej bawełny organicznej oraz naturalnych barwników z roślin i minerałów, przy użyciu technik oszczędzania wody„. Nie wyszczególniono natomiast, jakie to dokładnie barwniki i minerały, według informacji, które znalazłam w sklepie, stosunek bawełny organicznej do certyfikowanej wynosi faktycznie od 55% do 100% na korzyść tej bardziej pożądanej (tu, jak łatwo się domyślić, t-shirt). Czy mamy się z tego cieszyć? Byłabym za tym, byśmy zaczęli przyjmować takie dane za oczywiste, a zakup uzależniali tylko od tego, czy na daną rzecz naprawdę mamy ochotę i czy naprawdę nam się w szafie przyda. Jest to proces zmian, które są konieczne i muszą być wdrażane, jeśli marki chcą wizerunkowo przetrwać. Bo rynkowo… cóż, nie trafiłam jeszcze na takie badania, które dawałyby nadzieję, że większość konsumentów faktycznie zwraca uwagę na składy ubrań. Jeszcze nie – piszę z nadzieją. A propos nadziei, czy rozmiarówkę od XS do 3XL można nazwać spełnioną nadzieją?

Ale nie o tym chciałam pisać, natomiast znów uwikłałam się w mój najmniej ulubiony temat. Bo odkrywa on w ludziach nieznane dotąd pokłady agresji, nierzadko edukowanie spychając na drugi albo i trzeci plan. Mam wrażenie, że powiedziałam i napisałam już wszystko, co chciałam, ale podobno trzeba się powtarzać, zatem powtórzę: rozsądek i dociekliwość. Wracając do samej kolekcji, była ona częścią pełnego pokazu Ganni podczas Copenhagen Fashion Week pt. „Joy Ride”, z myślą o wiośnie roku 2023. Tu gościnnie, oprócz Levisa, wystąpiły jeszcze islandzka marka 66° North (współpracują od 2019 r.) oraz angielska Barbour. Co ciekawe, one wszystkie są od Ganni znacznie starsze. Niekulturalnie wypomnimy rok urodzenia. Levi’s – 1853. Barbour – 1894. 66° North – 1926. Natomiast tylko Levi’s zdecydował się na natychmiastową sprzedaż, ustawiając w Kopenhadze specjalny pop up przy Nikolaj Plads. Strzał w dziesiątkę. Podobnie jak Ganni Kiosk, czyli tymczasowy butik otwierany tylko podczas tygodnia mody, tak i ta inicjatywa przyciągnęła wielu gości, którzy z własnej, nieprzymuszonej woli zapewnili porządny szum w mediach społecznościowych.

Czy ja dziś dojdę do meritum? Ostatnio poniższe video oraz zdjęcia podawałam kilku osobom za przykład, jak można nowocześnie ugryźć dwa, a nawet trzy oklepane tematy. Po pierwsze: kolekcja „we współpracy”. Czy ktoś jeszcze robi coś solo? Po drugie: ogród. Eksploatowany do granic możliwości. A po trzecie: influencerki. Tu w roli głównej Emma Chamberlain (prawie 16 milionów obserwujących na Instagramie, a ponad 11 milionów subskrybcji na YouTube, jeśli liczby na kimś robią wrażenie). Współpraca ta jest na tyle prosta, że można by całość zamknąć w prostym lookbooku i pójść dalej. Ewentualnie zrobić klasyczną sesję na ulicach Kopenhagi czy San Francisco, niby z zaskoczenia, ot, ustawiony street style, który wciąż jest bardzo lubiany. Ale nie. Wchodzimy do ogrodu, spotykamy pasjonatki miejskich upraw, z którymi Emma nawiązuje rozmowę. Wszystko wydaje się całkiem zwyczajne… do czasu. „Grow Up” ma tu znaczenie podwójne. Bo ogród i nazwa kolekcji, to jedno, surrealistyczny wzrost warzyw też się tu mieści. Lecz drugie przetłumaczyłabym jako „wzrastaj!”, dość modne w pop-psychologii uprawianej (nomen omen) głównie na Instagramie, choć nie bez jakiejś tam wartości. Wzrastanie, rozkwitanie, owocowanie, dojrzewanie odnosi się głównie do sfery świadomości, czy do w kontekście akceptacji ciała, czy odkrywania możliwości własnego umysłu (tu ćwiczenie odporności na poziom głupoty w internecie, choć oczywiście nie tylko).

Podsumowując, wzrastaj, oglądaj, ciesz oko i… idź dalej. Nie, nie musisz tego mieć. Ale możesz się orientować, co w trawie piszczy.

Leave a Reply