Nowy Jork to miejsce dla mody szczególne. Nie mam na myśli jedynie projektantów, jak Halston, Ralph Lauren, Donna Karan czy Marc Jacobs, bo w ich prace mieliśmy wgląd nawet przed czasem mediów społecznościowych. Prędzej mogłabym przywołać działalność Billa Cunninghama czy Scotta Schumana, czyli nowojorskich fotografów mody ulicznej. Ale też nie. To może stały element scenografii kultowych seriali, z równie kultowymi ujęciami na zatłoczone ulice, które śmiałym krokiem przemierzały Carrie Bradshaw czy Serena van der Woodsen? Bynajmniej. Choć już nieco cieplej, bo właśnie to tło, drugi plan, kryją w sobie znacznie więcej niż mogłoby się wydawać.
Mniej więcej trzy lata temu popularnością zaczęły cieszyć się profile na YouTube, które Nowy Jork dokumentowały w sposób przypominający najzwyklejszy spacer. Choćby KarenBritChick i jej cykl „What Everyone is Wearing in New York”, w którym autorka zaczepiała fajnie według niej ubranych ludzi, by opowiedzieli co nieco o swoim stylu. Z kolei ActionKid przemierza nowojorskie ulice z kamerą przyczepioną do głowy, dosłownie, więc oglądając jego filmy możemy się poczuć tak, jakbyśmy byli na miejscu. Tu już zero selekcji, organiczny tłum, a co najbardziej atrakcyjne – coraz częściej nadaje na żywo. Tu znajdziecie film z soboty i Manhattan w swojej najbardziej autentycznej odsłonie. Więcej statycznych nowojorskich historii (nie licząc Rolek) znaleźć można na instagramowym koncie Johnny’ego Cirillo, @watchingnewyork. I znów: codzienni ludzie, nawet jeśli ubrani niezwykle oryginalnie, to nie na potrzeby naszego fotografa, tylko dla własnej przyjemności wyrażenia siebie.
Oczekując na jesienny pokaz marki COS, który tym razem odbywał się w ramach oficjalnego kalendarza NYFW, organizowanego przez CFDA (Council of Fashion Designers of America) i który można było oglądać na żywo z każdego miejsca na świecie, pod warunkiem podłączenia do internetu, miałam wrażenie, że moi ulubieni twórcy połączyli siły i oto nadają z serca Manhattanu, poruszając się po okolicach budynku Starrett-Lehigh, by następnie wjechać na górę i zaczaić się na gości pokazu, odbijających się w odblaskowej powierzchni specjalnie przygotowanego wybiegu, ze spektakularną miejską panoramą za plecami.
Bo doświadczenie transmisji skupiało się nie tylko na samym pokazie, lecz również na momentach oczekiwania, gdy ludzie powoli zbierają się, szukają swoich miejsc, wymieniają uśmiechy i słowa. Wiadomo, że kluczowi goście zostali ubrani w kolekcję COS od stóp do głów. Czy w takim razie możemy w ogóle mówić o autentyczności, z której słyną wymienione wcześniej kanały? Jak najbardziej. Zresztą wystarczy spojrzeć na poniższe zdjęcia, by zauważyć, że ani jedna z nich nie wygląda na przebraną czy wyrwaną ze swojego stylu. Niektóre z nich możecie kojarzyć, wszak o to chodzi z pierwszym rzędem, czy to się komuś podoba, czy nie. Ma być rozpoznawalny i nieść estetykę w świat. Nierzadko jednak trudno uwierzyć, że oprócz kontraktu łączy go z marką jakakolwiek nić sympatii. To też ciekawa sytuacja, w której to, co na wybiegu przeplata się z tym, co poza nim. Tworzy się świat inkluzywny (wiem, mocne słowo w tym opisie), bez przepaści między widzem a prezentacją. Sprytne, wcale nie nowe, lecz wyjątkowo dobrze rozegrane.












A co się działo na samym wybiegu? 100% COSa w COSie, chciałoby się po barejowsku podsumować. Więcej nowości odnajdziemy po stronie technicznej niż wizualnej. Bo COS ma na tyle ugruntowaną estetykę, by nie odczuwać potrzeby zaskakiwania odbiorców. Znalazło się miejsce na torby z wegańskiej skóry Desserto® pochodzącej z kaktusa (więcej o surowcu tutaj). Z kolei zestaw ze spódnicą zdobią cekiny w 100% pochodzące z recyklingu. COS znany jest z ponadprzeciętnej selekcji naturalnych materiałów, zdecydowanie mniej tu poliestru, a więcej wełny, jedwabiu czy bawełny organicznej. Nie są to rozwiązania, które chciałabym wysuwać na pierwszy plan, bo uznaję pewne kwestie za oczywiste. Warto jednak podkreślić, że składy ubrań w większości przypadków są bardzo dobre.
Przyjemna dla oka była też kolorystyka. Tu sprytny patent łączenia neutralnych i klasyków typu beżowy płaszcz, biała koszula, czarny garnitur, z nasyconymi, wyrazistymi akcentami jak pomarańczowy szalik, limonkowy kapelusz czy różowy kołnierz (to jeden z moich ulubionych patentów, w marce od lat: różnorakie kołnierze, golfy i kaptury zaprojektowane do noszenia pod płaszczem czy kurtką). W kwestii wzorów lekkie zaskoczenie, bo mamy zwierzyniec. Tygrys i leopard, na moje oko. Poza tym dyskretna kratka i jodełka. Kupisz raz, będziesz nosić latami. Sylwetki jak zwykle wyważone, dość swobodne, z nielicznymi wyjątkami, otulające ciało, dające dużo powietrza. Wciąż widać podejście do minimalizmu, które wprowadziła kilkanaście lat temu Phoebe Philo. Prostota z miejscem na fantazję. A wszystko gotowe do noszenia natychmiast. Nie tylko na Manhattanie.








































