Najpiękniejsza szminka na świecie?

Według danych udostępnianych przez samą markę, Charlotte Tilbury, co dwie minuty ktoś na świecie kupuje szminkę w odcieniu Pillow Talk. Dołączyłam do grupy zaintrygowanych dość śmiałym komunikatem, jakoby była to rzecz, która pasuje każdemu. Spotkałam się też z określeniem, że Pillow Talk jest najpiękniejszą szminką na świecie. Czy faktycznie?

Od czego się zaczęło? Chciałam tu uniknąć „storytellingu” o tym, jak to Charlotte Tilbury, makijażystka gwiazd, bezskutecznie próbowała odnaleźć idealny odcień pomadki, mieszając różne produkty, aż wreszcie postanowiła stworzyć go sama. Bo, szczerze mówiąc, większość marek ma dokładnie podobną narrację. Faktem jest, że wyszło jej to doskonale, również pod względem jakości, ale po kolei.

Na początek plusy. Kremowa konsystencja, zostawia na ustach wyczuwalną, acz delikatną warstwę, niewysuszająca, bardzo trwała. Jest to jednocześnie minus, bo potrafi na długo zostać np. na kubku i żadna zmywarka jej nie ruszy. Dlatego ważna jest profesjonalna aplikacja, z odciskaniem ust na chusteczce itd. Sam kolor? No właśnie. Przede wszystkim odcieni Pillow Talk jest więcej niż jeden. Na ten moment to trzy stopnie intensywności: klasyczny, średni oraz mocny. Piszę tu o szmince, ponieważ nazwę Pillow Talk noszą również błyszczyki czy kultowy na TikToku sztyft z połyskującymi drobinkami (od razu dodam, że na żywo wcale nie wygląda tak spektakularnie), a nawet tusz do rzęs. Ten klasyczny, najbardziej popularny i „pasujący wszystkim” okazał się dla mnie zdecydowanie za jasny. Ponieważ naturalnie mam dosyć ciemne usta, a rozjaśniania ich nie znoszę (zawsze mam wspomnienie perłowego makijażu mojej nauczycielki z podstawówki), pierwsza próba była raczej rozczarowaniem. I tu kolejna zagwozdka, bo odcień Pillow Talk Medium znajdziemy pośród kolorów szminki o nazwie Matte Revolution, ale Intense to już typ K.I.S.S.I.N.G., bardziej satynowy niż matowy. Te dwa są do siebie bardzo zbliżone, aż tak bardzo, że trudno dostrzec różnicę. Dla mnie wygrał Medium i to jemu nadałabym tytuł najpiękniejszej szminki na świecie, gdybym musiała wybrać tylko jedną. Na szczęście nie muszę, o czym więcej wkrótce.

Wartą uwagi jest konturówka o tej samej nazwie. Takich rzeczy to ja nie używam w ogóle, bo w makijażu liczy się każda sekunda. Im mniej, tym lepiej. Zachęcona opiniami postanowiłam kupić klasyczną Pillow Talk. Wrażenia? O ile szminka była za jasna, o tyle konturówka jest tak doskonała, że mogłabym nią sobie narysować usta na pół twarzy i nikt by się nie zorientował, że nie są naturalne. Tylko lekko przesadzam. W ogóle jeśli miałabym raz jeszcze sięgnąć po któryś z produktów Charlotte Tilbury, byłaby to właśnie ta niepozorna kredeczka. Obrysowujemy kształt ust, wedle uznania co nieco sobie dodajemy lub nie i na to każda szminka się nada.

Minusy. W Polsce sprawa z testowaniem koloru jest utrudniona, bo marka nie jest dostępna stacjonarnie. Mają ją w swojej ofercie Sephora (tylko w sklepie internetowym), Breuninger i ASOS. Wprawdzie na stronie internetowej marki każdy produkt jest zaprezentowany na kobietach o najróżniejszej karnacji, ponadto w zakładce „Reviews” pod każdym produktem znajdziemy szczere opinie użytkowniczek i użytkowników (niekiedy brutalnie szczere), wraz ze zdjęciami, co pozwala jeszcze lepiej zorientować się w tym czy innym odcieniu. Nic nie zastąpi doświadczenia w rzeczywistości, natomiast robi wrażenie, jak wspaniała i pomocna społeczność urosła wokół marki.

Marka Charlotte Tilbury nie jest powiązana z testami na zwierzętach (źródło: Logical Harmony).

Leave a Reply