Dziś zajmiemy się niesławnym, acz rosnącym wciąż w siłę stylem Y2K. Dla porządku: skąd w ogóle nazwa? To skrót od Year 2000, czyli od roku dwutysięcznego, który w naszej wyobraźni miał jak błyskawica przedrzeć stare i nowe czasy, oddzielić przewidywalne i opatrzone od nowoczesnego i niewiadomego. Jak się stało, wszyscy już wiemy, ot, symbol, nieszkodliwa pluskwa milenijna, zresztą przy tej okazji odeślę Was do poniższego odcinka mojego podcastu w Vogue Polska, bo zarówno o stylu, jak i o historiach wokół niego dość wnikliwie opowiadam.
O ile wierzyliśmy, że coś spektakularnego może się na przełomie 1999 i 2000 roku wydarzyć, o tyle w to, że moda ówczesna powróci, nie wierzył, mam wrażenie, nikt. Dlaczego jednak akurat tę jedną estetykę ulica czy projektanci mieliby uparcie pomijać, podczas gdy każda inna cyklicznie powraca? Dlatego tak, owszem, od kilku sezonów czaiła się tu i ówdzie, by dziś, ze stempelkiem jakości i ważności przyznanym przez Bellę Hadid czy Duę Lipę (oraz marki Miu Miu, Diesel czy Blumarine) już oficjalnie się umościć w naszych czasach.
Gdy jednak spoglądam na to, co mają do zaoferowania sklepy odzieżowe, dochodzę do jednego wniosku: prędzej znajdziemy jakość, udając się ćwierć wieku wstecz, niż dziś. Rzeczy identyczne jak te, które wiszą w sieciówkach (i nie tylko) możemy znaleźć w źródłach z drugiej ręki. Nierzadko będą znacznie lepiej wykonane czy po prostu ciekawsze. Jeśli brak nam czasu czy żyłki do odzieżowych polowań, nie ma nic złego w sięganiu po nowe (o ile za moment tego nie wyrzucimy, wtedy gorąco odradzam). Jeśli jednak mamy ochotę na prawdziwy powrót do przeszłości, warto poszukać może nieco dłużej, lecz z jaką satysfakcją, gdy już się uda!
Od czego zacząć? Będę okrutna: metka ma znaczenie. Wyszukiwanie po markach jest naprostsze i najbardziej efektywne. Zatem jakie marki wklepywać w wyszukiwarkę? Na Harel zawsze możecie liczyć. Oto mini przewodnik po stylu, o którym wolałabym zapomnieć, ale ok, niech będzie, cykl trendów od lat nie jest mi obcy, więc rozumiem.
Miss Sixty – to włoska marka powstała na początku lat 90., słynąca z dżinsów, swoje złote czasy celebrująca na początku nowego tysiąclecia. Fasony z obniżonym stanem miała doskonałe, krój uwzględniający szersze biodra i kobiecą sylwetkę w ogóle. Hafty, białe wręcz przetarcia czy kryształki? Spokojnie, wszystko się znajdzie. Całkiem gładki denim, dla równowagi – też. Jeśli poszukujecie mini dżinsowych sukienek, dopasowanych kurteczek czy pasujących do nich spódnic, to również jest dobry kierunek. Do tego przykrótkie t-shirty z napisami, denimowe trencze oraz zabawne, mocno ozdobne torebki. Ceny tych rzeczy w drugim obiegu wciąż pozostają atrakcyjne. Pewnie wraz z publikacją tego wpisu pójdą w górę. No cóż, taka, nomen omen, cena za hojne dzielenie się wiedzą.
Fornarina – tu już lądujemy w roku 1947, gdy Gianfranco Fornari założył markę obuwniczą. I buty z metką Fornarina dominowały aż do początku lat 90., gdy po ogromnym sukcesie pierwszych sneakersów stworzonych z myślą o kobietach, synowie pana Fornariego zadecydowali o stworzeniu pierwszej linii ubrań. I znów, podobnie jak Miss Sixty, Fornarina podbiła serca fanek mody w u progu nowego tysiąclecia. To były fasony śmiałe, wyraziste, bezkompromisowe. Gorsetowe kształty, mocno podkreślona talia, falbanki, futrzane kołnierze, dżinsy typu bootcut, a wszystko naszpikowane detalami i ozdobami, jak to w owym czasie. Mini spódniczki, przecierane żakiety czy sukienki z tatuażowymi nadrukami dziś można upolować za dwadzieścia, trzydzieści złotych. Fasony mogą wydawać się nieco archaiczne, dopóki nie spojrzymy na trendy z TikToka lub… najnowsze wybiegi. Naszywane sportowe kieszenie czy gorsetowe topy noszone na zwykłe koszulki u Miu Miu, przecierany dżins u Givenchy czy przykrótkie kurteczki u Coperni, odpowiednia interpretacja upolowanych skarbów i mamy bingo.
Naf Naf – jedziemy do Francji. Czy wiecie, że w latach 90. w logo marki widniały cztery świńskie raciczki? To dlatego, że „naf naf” po francusku oznacza „chrum chrum”. Te raciczki na metce oznaczają, że rzecz pochodzi z okresu między rokiem 1986 a 2004. W marce założonej w 1973 roku w Paryżu przez dwóch braci, Patricka i Gérarda Pariente, znadziemy propozycje znacznie bardziej dziewczęce, a momentami wręcz romantyczne. Dżinsy z okresu raciczek zaskoczą nas swoją jakością. Te niestety dość trudno upolować, ale nie poddawajcie się. Wprawdzie w przypadku tej marki bliżej będzie do następującego po fascynacji Y2K stylu boho, kto jednak każe nam trzymać się jedynej słusznej estetyki? A klasyka? Owszem, tu znajdziemy ją prędzej niż w ofercie dwóch powyższych marek.
Diesel – być musi, wiadomo. W sumie poniekąd właśnie najnowsze kolekcje marki zainspirowały mnie do napisania tego tekstu, bo oglądając je odczułam niemal wzruszenie. Ja to wszystko miałam w szafie. I to wszystko stało się potwornie niemodne. Zabawne czasy, swoją drogą, gdy tak szybko jeden trend zaprzeczał poprzedniemu. Jeszcze wtedy mało kto zdawał sobie sprawę, że ustawienia tej machiny nie są przypadkowe. Stary dobry Diesel to złoto, szczególnie ubrania z logo z dodatkowym D w czerwonej ramce po lewej stronie od pełnej nazwy złożonej z wąskich, drukowanych liter w czarnym kolorze. Tu mieści się przedział od 1978 do 2004 roku. I znów: doskonała jakość zarówno dżinsu, jak i t-shirtów. Choć te w przypadku Diesla, im bardziej znoszone, tym lepsze. Ciekawostka: ceny ubrań tej marki na Vinted zaczynają się od… złotówki. W momencie pisania tego tekstu znalazłam białe dżinsy za pięć złotych, a marynarkę w stylu początku stulecia za… dychę. Wciąż trudno mi uwierzyć, że ubrania jednej z najbardziej gorących marek roku 2023 wciąż można znaleźć za tak niewiele.
Fishbone – czyli linia niemieckiej sieciówki New Yorker, obecnej na rynku od początku lat 70. Z łatwością rozpoznacie egzemplarze z końca lat 90., szczególnie bluzy dresowe i t-shirty z kontrastowymi lamówkami oraz charakterystycznym haftem lub nadrukiem rybiej ości (zgodnie z nazwą). Krótka plisowana spódniczka w stylu Miu Miu, a może spodnie bojówki z wielkimi kieszeniami? Jeśli mają rybi szkielet na metce lub okolicy, to znaczy, że przetrwały trzydzieści lat i przed nimi być może drugie tyle. Ale jak to? Z sieciówki? Owszem, owszem, to się zdarza. Zwłaszcza gdy mamy do czynienia z produkcją z dalekiej przeszłości.
Jus D’Orange – znów Paryż i rok 1984 tym razem, gdy sok pomarańczowy zaczął stanowić określenie nie tylko napoju, lecz także nowej, śmiałej marki. Ciekawostka: to jedna z marek obecnych w niesławnym warszawskim butiku Ultimo w latach 90. Wtedy, zaraz obok marki Morgan, którą polecę mimochodem, by zająć się nią kiedy indziej, była to kwintesencja francuskiego podejścia do nowoczesności. Nieco niżej niż dom mody Chanel, Sonia Rykiel czy Dior, lecz znacznie bardziej wymyślnie niż we wspomnianej dziś Naf Naf czy przywoływanej w poprzednich częściach cyklu Kookai.
Mrówka – oto polski akcent, gdy przyszła gorąca fala mody młodzieżowej z takimi markami jak Troll, Cotton Club czy Frodo na czele. Tu będą i szerokie bojówki, i krótkie koszulki, a także metki z ostrzeżeniem „Baczność!!! Przed praniem, wirowaniem i prasowaniem sprawdzić, czy nie ma mrówek w kieszeniach”. Znajdziemy też mini topy i rozpinane bluzy dresowe, których nie powstydziłaby się młoda Paris Hilton. Jeśli wolimy mniej drapieżną odsłonę Y2K, zostaną nam sukienki ogrodniczki i szorty w kratkę.
Ciąg dalszy nastąpi!
W międzyczasie zapraszam do zapoznania się z pierwszą, drugą oraz trzecią częscią poradnika. Są wciąż aktualne!