Na pomysł cyklu wpadłam, trafiając po raz setny na nagłówek w tym stylu, dając się oczywiście nabrać na clickbaitową zachętę. Postanowiłam nie być gorsza! Myślę, że złapiecie tę lekką ironię. A już poważnie. Co pewien czas testuję sobie hity internetu czy hity w ogóle i dzielę się z Wami wrażeniami. Dlaczego by nie podbić oglądalności chwytliwym tytułem, zwłaszcza gdy rzecz jest warta uwagi?
O rzeczonym podkładzie i spółce (czyli bazie i pudrze) słyszałam wręcz hymny pochwalne, a dokładniej mówiąc, entuzjastyczne podskoki na TikToku wokół wspomnianych, urozmaicone okrzykami zachwytu, lecz również faktycznymi dobrymi rezulatatami. Ba, widziałam nawet takie rolki, w których dzieje się „najstraszniejsza rzecz na świecie”, czyli kot bezczelnie strąca łapą słoiczek podkładu i zafascynowany obserwuje, jak rzecz się rozbija na podłodze i rozlewa na wszystkie strony. Do rzeczy: seria Giorgio Armani Luminous Silk. Czy naprawdę działa?
W listopadzie zeszłego roku dostalam w prezencie podkład nr 4.5, płynną bazę oraz puder nr 3. Jesienią i zimą mam cerę dość jasną, acz wciąż w ciepłym tonie i te odcienie są na niej praktycznie niewidoczne. Właśnie: niewidoczne. Pierwsza próba i nie wiedziałam, skąd te zachwyty, bo nic nie było widać. A potem, gdy parę dni później postanowiłam umalować się w pełnym dziennym świetle, zrozumiałam, na czym rzecz polega. Cera bez makijażu? Cóż, czas robi swoje, trochę przebarwień jest, gdzieniegdzie widać pory, no i połysk – raczej nie z tych pożądanych. Już na poziomie bazy mamy wyrównanie błysku i matu, tzn. błyszczy się już nie tylko nos i czoło, lecz cała twarz. Spokojnie, tak ma być, to porcja nawilżenia, przyda się nawet po doskonałym kremie. Nie czekając na wchłonięcie produktu, nakładam palcami podkład. Ma moją ulubioną, bardzo rzadką konsystencję, więc nie potrzeba dużo. Jedna porcja z pompki daje bardzo naturalny efekt nieumalowanej, wyrównanej skóry. Dwie porcje – śliczny, porcelanowy efekt, wciąż z widoczną fakturą skóry, lecz jeszcze lepiej wyrównany i elastyczny. Czyli: nie zastyga, nie robi maski, tylko „żyje”. Co za tym idzie, nie zbiera się z kącikach i zagłębieniach, ani nie „ciasteczkuje” (uwielbiam to słowo, znam z grup kosmetycznych). Jedwab w nazwie nie jest przypadkiem. Trwałość? Tu też jest dobrze. Oceniam takową w prosty sposób. Jeśli po całym dniu podczas zmywania makijażu wciąż widać kolor na waciku, to znaczy, że kosmetyk spełnia swoje zadanie. Przy tym podkładzie mam wrażenie, że zmywam dokładnie tyle, ile nałożyłam rano.
Puder. W ogóle pudrów nie lubię, bo mam wrażenie, że zamiast podkreślać naturalność, skutecznie ją odbierają. Wiadomo, sporo zależy od nakładanej ilości czy sposobu nakładania w ogóle. W przypadku tego produktu zamiast gąbeczki mamy miękki pędzelek. I jest to pierwszy plus, bo dzięki temu możemy dobrze kontrolować ilość. U mnie to dosłownie muśnięcie czoła i nosa. Dlatego pewnie mi starczy jeszcze na pięć lat. I znów: nie widać go. W ciągu dnia używam sobie dosłownie odrobinkę, gdy coś się zaczyna świecić. Pełna kontrola, a wrażenie, jakbym taka piękna i młoda wstała z łóżka. I to jest plus numer dwa. Plus numer trzy dość banalny, ale… jest lusterko, co wcale nie takie oczywiste ostatnio. I zamknięcie na magnes, więc się w torebce nie otworzy.
Czy sięgnę po kolejne opakowanie? Z tych trzech produktów najbardziej mi się przyda podkład, więc chętnie do niego kiedyś wrócę, choć cena wcale nie jest niska. Baza z pewnością pomaga w trwałości, jestem jednak kosmetyczną minimalistką i jeśli czegoś nie muszę, to chętnie korzystam i odejmuję. Puder – jak pisałam – starczy na tak długo, że nie ma sensu się zastanawiać nad kolejnym opakowaniem. Wady? Brak filtra SPF, co przy lekkiej konsystencji wydaje się zrozumiałe (poprawcie mnie, jeśli się mylę, bo wiedzę opieram na własnym doświadczeniu). Jak ze statusem CF? Tu mamy dwoistość przekazu. Na stronie marki znalazłam informację: Giorgio Armani does not use animals to test its products, and does not have animal testing conducted by anyone else to support our product safety review (źródło). Natomiast marka Georgio Armani Beauty znajduje się na liście kosmetyków Brands to Avoid na blogu Logical Harmony, co oznacza, że na którymś poziomów produkcji może istnieć takie ryzyko (np. nie sprawdza się dostawców lub marka jest obecna w Chinach, gdzie testy na zwierzętach wciąż są obowiązkowe)(źródło).
