O perfumach cz. 2

„Czym pachniesz?” – to pytanie, które słyszę bardzo często. A ponieważ nie przepadam za zmianami, pachnę z grubsza tym samym od ponad dwóch dekad, z nielicznymi wyjątkami. O ukochanym swoim zapachu pisałam w tym tekście. I naprawdę nie wiem, co zrobię, gdy kiedyś go wycofają. Dziś chciałabym się skupić na wyjątkach, czyli perfumach, bez których mogę żyć, lecz które ujęły mnie na tyle, by chętnie decydować się na drugi czy trzeci flakon.

Na pierwszy ogień idzie Bohoboco, polska marka, która dziś daje do wyboru aż czternaście różnych zapachów. Pierwszy z nich pojawił się dziesięć lat temu (pisałam o nim w styczniu 2013 roku) i do dziś pozostaje w portfolio. Lubię, owszem, ale nie o nim będzie w tym zestawieniu. Pośród minimalistycznych buteleczek z welurowym korkiem znajduje się jedna, którą lubi szczególnie. W jej wnętrzu kryje się intensywny wiśniowy kolor i zapach, który doskonale z kolorem koresponduje. Dla mnie to kandyzowana wiśnia na zgrabnej górce bitej śmietany w mocno amerykańskich wnętrzach. Pachnie tam puszystymi naleśnikami, syropem klonowym i cukrem w ogóle. Owoc jest przefiltrowany przez popkulturę, jakkolwiek by to nie brzmiało, mam na myśli skojarzenia wyłącznie pozytywne. Trochę marzeń czy wręcz amerykańskiego snu, trochę grzesznych przyjemności (liczonych w tysiącach kilokalorii).

Od wiśni się zaczyna, by przejść w inne owoce, jak truskawka czy czereśnia z dodatkiem róży i karmelu. Na końcu zostaje coś zupełnie innego. Robi się korzennie i drzewnie. Lubię iść z tym zapachem przez cały dzień, nie poprawiając efektu, sprawdzając w wolnych chwilach, jak ewoluował. Nie należę do osób, które dzielą perfumy na letnie i zimowe. Decyzję uzależniam wyłącznie od nastroju. Wet Cherry Liquor niezmiennie ciągnie ten nastrój w górę, dlatego jak najbardziej sięgam po owoce w ciemne zimowe miesiące.

Druga historia, którą chciałabym powtarzać, to Hermès L’Ombre des Merveilles (pierwszy flakon z lewej). Stworzyła je w 2020 roku Christine Nagel. Jej nazwisko pojawia się przy wielu zapachach, które lubię, odpowiada ona m.in, za rabarbarową, cytrynową czy bazyliową wodę kolońską Hermèsa (wszystkie trzy dopisuję do tej listy). Nie określę dokładnie, czym pachnie wnętrze okrągłej niebieskiej buteleczki. Według opisu powinnam czuć czarną herbatę i kadzidło. Co czuję? Coś nieuchwytnego, bardzo świeżego, nawet z odrobiną soli. Jest to zapach uniseks i po latach próbowania najróżniejszych perfum wiem, że jeśli mam zdradzać swoje ukochane Kenzo, na pewno nie będą to typowo damskie kompozycje.

I jeszcze nowość na polskim rynku, znów spory wybór i trudne decyzje. Nowość, choć marka bardzo dobrze rozpoznawalna. Zielinski & Rozen, manufaktura, której historia sięga 1905 roku i której dizajn jest również mocno zakorzeniony w przeszłości. Do dziś etykiety są podpisywane ręcznie. Zapach Orange & Jasmine trafił do mnie przypadkiem, jako drobny upominek z okazji wejścia marki do Polski. Z początku uznałam, że jest zdecydowanie za słodki, by za moment nie móc się od niego oderwać. Pod słodyczą kryje się coś zaczepnego, jaśmin z pewnością nie dominuje, to raczej daleki aromat dwie ulice dalej, gdzie akurat zakwitły jego krzewy. Wybijają się cytrusy z pewnego rodzaju wytrawnością, a także zapach szuflady z przyprawami, w której nie da się określić dominującej nuty. Podkreślam, jak to się ostatnio modnie robi, że „to tylko moja opinia”, tym bardziej, że sam Ezra Rozen mówi o rozmaitościach, jakie jego kompozycje mogą osiągać w zależności od noszącego. Tak jak nie będzie dwóch takich samych etykiet, tak i nie będzie dwóch takich samych zapachów. Gdy powąchałam tę pomarańczę w sklepie, w sterylnym szklanym pojemniku, wydała mi się zupełnie inna niż na przegubie. Oczywista oczywistość? Być może. W przypadku tych perfum mam świadomość, że ich twórca może nieco zmieniać receptury, w zależności od własnych emocji. Sam o tym mówił podczas spotkania. I pięknie nam się to układa w dawne opowieści o alchemikach.

Ciąg dalszy cyklu z pewnością nastąpi. Zachęcam do dzielenia się własnymi zapachowymi miłościami. Choć jednocześnie wiem, że niektórzy za nic nie zdradzą ulubionego zapachu, by ich ktoś przypadkiem nie skopiował. Nie należę do tych osób.

Leave a Reply