Nic na to nie poradzę. Ilekroć się maluję, mam przed oczami nieszczęsnego Gustava von Aschenbacha, bohatera filmu „Śmierć w Wenecji”, który – odmłodzony pomadami i sztucznymi rumieńcami – bezsilnie pozwala spływać czarnej strużce farby z czoła. To już koniec, lepiej nie będzie. Wpatruje się w młodego chłopca, tę młodość chciał choć na chwilę sam odzyskać, nawet pozorną, zamalowując u fryzjera…
